Deficyt i giełdy pociągną złotego w dół
Koniunktura w polskiej gospodarce

Giełdowi inwestorzy nie zaliczą minionych 4 tygodni do udanych. Bo generalnie wiało nudą. Wprawdzie udało się utrzymać kwietniowe zdobycze, to jednak kluczowe opory w przypadku kontynuacji wzrostów nie zostały pokonane. Mowa tu o magicznej strefie 1900-1920 pkt. w przypadku indeksu WIG20, od których odbijaliśmy się podczas majowych sesji kilka razy. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia na rynku złotego – tu rolę bariery pełnił poziom 4,30 zł za euro, którego nie udało się przełamać. Z tego schematu wyłamał się tylko amerykański dolar, który stracił w ślad za wyprzedażą tej waluty na rynkach światowych. Notowania EUR/USD sięgnęły poziomu 1,40 za sprawą obaw, co do możliwej obniżki ratingu dla USA. Wprawdzie inwestorzy od dawna zdają sobie sprawę, iż USA są tak naprawdę „imperium długu”, a ostatnie działania prezydenta Baracka Obamy doprowadzą do jeszcze większego rozdęcia zadłużeniowej bańki, to jednak do tej pory dolar pozostawał względnie stabilny. W zasadzie podczas obecnego kryzysu amerykańska waluta i obligacje rządowe pełniły rolę swoistej polisy, choć może lepszym określeniem byłoby „przechowalni” sporej części światowego pieniądza. Rysy na tym obrazie zaczęły pojawiać się w momencie, gdy inwestorzy zaczęli dyskontować możliwe ożywienie w światowej gospodarce i zwrócili się w kierunku bardziej ryzykownych, ale i dochodowych rynków. Prawdziwą „bombą” okazały się jednak informacje jakie napłynęły z agencji ratingowej Standard&Poors w czwartek 21 maja. Jej analitycy zdecydowali się obniżyć perspektywę ratingu Wielkiej Brytanii do negatywnej, co jest już naprawdę poważnym ostrzeżeniem przed utratą prestiżowej noty AAA. Decyzję motywowano perspektywą dalszego wzrostu długu publicznego, który w najbliższych latach może przekroczyć poziom 100 proc. PKB. Zwrócono także uwagę na niepewną sytuację gospodarczą, która może usankcjonować niekorzystne trendy na nieco dłużej. Jednak to nie brytyjski funt, a amerykański dolar stracił na tym najwięcej. Inwestorzy szybko zwrócili uwagę na podobieństwa obu gospodarek i spodziewane jeszcze większe zadłużenie USA. Oliwy do ognia dolały wypowiedzi szefa największego funduszu obligacji PIMCO, który przyznał, iż USA może stracić obecny rating w perspektywie kilku lat, ale inwestorzy na rynkach będą to dyskontować wcześniej, wyprzedając amerykańskie aktywa. Niewątpliwie zmiana ratingu USA byłaby wydarzeniem bezprecedensowym w nowożytnej historii globalnych finansów, o ile nie doprowadziłaby do rewolucji dotychczasowej szkoły inwestycji. Można się spodziewać, iż echa majowej decyzji S&P i związane z nią spekulacje będą jeszcze długo wpływać na dolara, prowadząc do jego dalszej dewaluacji. Amerykańska waluta utraciła status bezpiecznej przystani i ewentualne kolejne zawirowania na giełdach będą tylko okazją do wyjścia z dolarowych inwestycji na rzecz euro (które wydaje się być fundamentalnie mocniejsze, mimo swoich mankamentów).
Dlaczego tak dużo miejsca poświęciłem dolarowi? Dlatego, iż będzie on miał wpływ także na złotego. Wprawdzie czerwiec nie zapowiada się najlepiej za sprawą zawirowań wokół budżetu i możliwej zwiększonej podaży na rynkach akcji (za sprawą braku kolejnych optymistycznych informacji z gospodarki i spółek), to w kolejnych miesiącach (zwłaszcza po wakacjach) złoty może wyraźnie zyskać na dalszej słabości dolara. O ile potwierdzimy, że jesteśmy jedną z najbardziej odpornych na globalny kryzys europejskich gospodarek. W efekcie okolice 4,60-4,70 zł za euro, które zobaczymy w najbliższych dwóch miesiącach, mogą okazać się świetną okazją do sprzedaży walut nawet na długie lata.
Opracował:
Marek Rogalski, analityk DM BOŚ S.A.
www.bossa.pl
Pełna treść artykułu dostępna jest w formie e-gazety. Zamów Gazetę PDF ![]() nr 6(86)2009 ![]() |